Jesień minęła w zastraszającym tempie, a więc kolejny sezon przed nami. Pora na podsumowanie seriali anime zima 2016.
Podsumowanie sezonu jesiennego
Na samym początku krótkie podsumowanie poprzedniego sezonu. Jesienią miało premierę sporo ciekawych serii. W zasadzie tylko jedna wylądowała na liście porzuconych, co jest wynikiem wręcz świetnym.
Do tego chciałbym jeszcze ogłosić, że od teraz trzy najlepsze serie każdego sezonu będą miały osobne wpisy z recenzjami, tak więc oto moje top 3 z jesieni (jak zwykle – bez większego zaskoczenia, przewidywałem to od samego początku):
- Subete ga F ni Naru
- Owarimonogatari
- Noragami Aragoto
Pierwszych dwóch miejsc nie będę wyjaśniać, tak naprawdę były bezkonkurencyjne, o czym napiszę szerzej w recenzjach im poświęconym. Natomiast dlaczego Noragami wylądował na miejscu trzecim? Osobiście nigdy bym się tego po sobie nie spodziewał – jak już wspomniałem wiele razy – pierwszy sezon to dla mnie zwykły przeciętniak z ładną animacją i kreską. Drugi natomiast jest znacznie poważniejszy, co spowodowało, iż polubiłem tę serię. Do tego fenomenalna kreska i animacja. Studio Bones nie zawiodło także pod tym względem (jak zwykle to bywa).
Na wyróżnienia zasługuje także:
- Comet Lucifer – bardzo przyjemna historia, z piękną oprawą audiowizualną. Pierwsze anime, gdzie nie przeszkadzała mi grafika komputera, którą zrealizowano na mistrzowskim poziomie (wiele ujęć wyglądała jakby była ręcznie rysowana). Brawo dla studia 8bit, jesteście prawdopodobnie pierwszym studiem, które osiągnęło taki poziom CG.
- Owari no Seraph: Nagoya Kessen-hen – Dlaczego? Po pierwsze – ten sezon był naprawdę o wiele lepszy niż pierwszy pod względem fabuły. Po drugie – niesamowita kreska. To co pokazała (ponownie) ekipa Wit Studia jest mistrzostwem. Ten tytuł warto obejrzeć choćby dla samej oprawy wizualnej. Praktycznie wszystko zostało narysowane ręcznie, łącznie z efektami typu ogień – efekt był piorunujący. Osobiście uważam, że to jedno z najlepiej wyglądających anime ostatnich lat.
- Sakurako-san no Ashimoto ni wa Shitai ga Umatteiru – ciekawy, lecz epizodyczny (dla mnie to spory minus) serial z gatunku mystery. Wywołuje dość spore emocje i potrafi wzruszyć. Warto obejrzeć.
- Onsen Yousei Hakone-chan przezabawne anime (jednak za krótkie, odcinki trwają pięć minut).
Rozczarowanie sezonu? Zdecydowanie K: Return of The Kings. To w zasadzie była kompilacja porażek. Po pierwsze oprawa graficzna – czegoś tak brzydkiego nie widziałem od dawna jeśli chodzi o serię TV (fakt, był film kinowy Psycho-Pass, który zrealizowany był tak samo ohydnie). Wylewająca się z ekranu grafika komputerowa oraz wszechobecne modele 3D, w tym nawet sceny w pełnym 3D (kilka nawet z bohaterami w 3D) sprawiły, że już na pierwszym odcinku miałem mdłości. Kolejne wcale lepsze nie były, a do tego nie posiadały w zasadzie ŻADNEJ fabuły co tylko potęgowało poczucie obrzydzenia. NI wytrzymałem po szóstym odcinku i seria wylądowała w porzuconych. Mam nadzieję, że tak fatalnie zrealizowanych serii (w zasadzie na każdym poziomie, oprócz ścieżki dźwiękowej) nie będzie mi dane oglądać ponownie. Szerokim łukiem będę omijał produkcje GoHands. Przy taki, budżecie wyprodukować coś tak żałosnego?
Pierwsze trzy miejsca z podium w najbliższym czasie dokładniej opiszę.
Na wstępie chciałbym także zaznaczyć, że wpis ten będzie uzupełniany w miarę premier pierwszych odcinków. Standardowo będą dostępne opisy, moja opinia oraz zrzuty ekranu, więc polecam zaglądać tu częściej.
Wstępne oczekiwania dla sezonu anime zima 2016
Gdy obejrzałem ramówkę sezonu anime zima 2016, okazało się, że skończyłem z piętnastoma seriami, które mnie zainteresowały. Nie pamiętam kiedy ostatni raz było tego aż tyle, mam nadzieję iż w finalnym rozrachunku większość okaże się być ciekawa.
Pierwszym anime, które rzuciło mi się w oczy, było Dimension W. Tagi sci-fi oraz seinen dają znać o tym, iż prawdopodobnie w końcu możemy spodziewać się intrygującej produkcji z gatunku science fiction – zjawisko raczej niecodzienne. Do tego animacją zajmuje się Studio 3Hz (odpowiadające za serię, którą naprawdę dobrze wspominam – Sora no Method). Fakty te stawiają Dimension W na szczycie podium najbardziej oczekiwanych. Następnie Haruchika: Haruta to Chika wa Seishun Suru. Dlaczego? Odpowiedź jest prosta, za produkcję odpowiada studio P.A. Works, w zasadzie mnie nigdy nie zawodzą (ok, może z wyjątkiem Another oraz Uchouten Kazoku, jednak to nic, w porównaniu do reszty ich produkcji). Tagi tylko potwierdzają to, że warto czekać (mystery, romans, slice of life). Kolejne anime – Musaigen no Phantom World. Tutaj także sprawa jest prosta, oczekuję tego serialu przez wzgląd na studio zajmujące się produkcją – Kyoto Animation. Absolutnie uwielbiam ich dzieła, a oprawa graficzna to najwyższa półka – tak więc mimo iż tagi do mnie nie przemawiają (action, fantasy, supernatural), to sam producent wystarczy mi do tego, żeby uznać iż Musaigen no Phantom World warto obejrzeć. Boku dake ga Inai Machi – dzieło studia A-1 Pictures (więc nie spodziewam się niczego ponadprzeciętnego jeśli chodzi o sprawy wizualne, gdyż ich anime wyglądają coraz gorzej). Do obejrzenia zachęcają mnie gatunki do jakich został ten serial sklasyfikowany – psychologiczny, seinen, supernatural (zwłaszcza pierwsze dwa). Dagashi Kashi – mała górska miejscowość na odludziu – check, ładna kreska – check (wnioskując po plakacie), fabuła po opisie także wydaje się ciekawa, więc nie zostaje mi nic innego, jak dopisać ten tytuł do listy. Ostatnie z tych najciekawszych anime dla mnie po wstępnych oględzinach to Ao no Kanata no Four Rhythm. Krótko i na temat, tagi romans, dramat, sci-fi oraz studio Gonzo. Jeśli chodzi o oprawę graficzną to nie spodziewam się arcydzieła, właśnie ze względu na producenta, jednak fabularnie ich serie raczej trzymają poziom, do tego – to koleje anime z gatunku sci-fi.
Jeszcze dwie sprawy:
- Dlaczego opisy zawsze zaczynam od strony wizualnej? Dlatego ponieważ jest to zazwyczaj pierwsza rzecz, którą widzimy i szczególnie w przypadku pierwszych odcinków – zapada w pamięć.
- Dlaczego nie opisuję serii X? Przecież jest taka super i w ogóle. Nie polecam bo mnie takie serie nie interesują i szkoda mi czasu, żeby je oglądać – tym samym ich nie polecam – ponieważ jak już wiele razy wspomniałem – polecam tylko to, co mnie interesuje.
Właściwe wstępne podsumowanie sezonu anime zima 2016
Czas na właściwe wstępne podsumowanie, zaczynając od serii, na które najbardziej czekam, kończąc na tych, które są mi obojętne lub nic o nich nie wiadomo (część z nich może okazać się kompletną stratą czasu – gdyby tak się stało, tytuł będzie przekreślony poniżej). Krótkich serii nie będę opisywać (tych z odcinkami do 7 minut), chyba że coś wyjątkowo mi się spodoba. Może się także zdarzyć, że pewne tytuły zostaną dopisane:
- Dimension W
- Haruchika: Haruta to Chika wa Seishun Suru /ハルチカ ~ハルタとチカは青春する~
- Boku dake ga Inai Machi / 僕だけがいない街
- Musaigen no Phantom World / 無彩限のファントム・ワールド
- Dagashi Kashi / だがしかし
- Ao no Kanata no Four Rhythm / 蒼の彼方のフォーリズム
- Shoujo-tachi wa Kouya wo Mezasu / 少女たちは荒野を目指す
- Oshiete! Gyaruko-chan / おしえて! ギャル子ちゃん
- Nijiiro Days / 虹色デイズ
Divine GateBubuki BurankiKono Subarashii Sekai ni Shukufuku wo! / この素晴らしい世界に祝福を- Ooyasan wa Shishunki! / 大家さんは思春期!
- Ojisan to Marshmallow
- Sekkou Boys
- Hai to Gensou no Grimgar / 灰と幻想のグリムガル
Jeszcze raz przypominam o fakcie, że opisy, zdjęcia i moje opinie pojawiać będą się na bieżąco, w miarę ukazywania się pierwszych odcinków. Kolejność opisów poniżej = kolejność premier odcinków. Pełną ramówkę sezonu zimowego 2016 można znaleźć np tutaj.
Podobnie jak we wpisie dotyczącym poprzedniego sezonu, pod opisem danego anime pojawi się moja ocena (według schematu dostępnego poniżej) po pierwszym i szóstym odcinku:
Tak – jak można się domyśleć – uważam, że dana produkcja jest warta uwagi.
Nie do końca – w przypadku pierwszego odcinka zazwyczaj znaczyć to będzie, że nie zostało w nim ukazana wystarczająco wiele fabuły, by polecić daną serię, w przypadku szóstego odcinka znaczyć będzie, że seria jest przeciętna i można ją pominąć.
Nie – nie polecam, szkoda czasu.
Opisy, zrzuty oraz opinie
OCZEKIWANIE NA PREMIERY ODCINKÓW.
Musaigen no Phantom World
W niedalekiej przyszłości, duchy, zjawy oraz potwory są w pełni widoczne za sprawą wirusa, który zainfekował całą ludzkość za zawsze zmieniając nasz kod genetyczny. Chłopak o imieniu Haruhiko prowadzi szkolny klub, zrzeszający ludzi posiadających specjalne umiejętności pozwalające na odsyłanie tajemniczych stworzeń sprawiających problemy do innego świata. W ten sposób grupa znajomych broni przed nimi swojej szkoły.
Przyznaję, że jeśli zobaczyłbym ten opis bez informacji o producencie – prawdopodobnie bym się tą serią nie zainteresował. Jednak przez to, że praktycznie każdą ich wcześniejszą produkcję wspominam co najmniej dobrze, to postanowiłem obejrzeć to anime. Jak zwykle w przypadku serii Kyoto Animation, otrzymujemy przepiękną oprawę graficzną z niesamowitą animacją – i choćby dlatego warto dać temu szansę. Owszem grafika komputera jest używana, ale jeśli wykorzystywana jest w taki sposób – to nawet ja nie mam nic przeciwko! Uczta dla oczu. Pojawia się tutaj fanserwis (jak już wiele razy wspominałem, nie przeszkadza mi to ani trochę, do czasu aż cała seria posiada ciekawą fabułę) – lecz wprowadzono to w sposób bardziej inteligentny niż ma to miejsce w większości anime.
Czy polecam po pierwszym odcinku? Tak – tutaj w zasadzie nie ma żadnej niespodzianki. W końcu jest to anime studia Kyoto Animation. Pozytywne zaskoczenie, Musaigen no Phantom World będę oglądał z przyjemnością.
Czy polecam po szóstym odcinku? TAK. Musaigen no Phantom World to zdecydowanie nie produkcja wybitna, jednak mimo wszystko przyjemność z oglądania można czerpać wiadrami. Fenomenalna animacja i ogólna oprawa wizualna, ciekawa ścieżka dźwiękowa oraz wspaniała reżyseria sprawia iż nawet coś z dość przeciętną fabułą może dawać wiele przyjemności.
Haruchika: Haruta to Chika wa Seishun Suru
Homura Chika zaczynając naukę w szkole średniej pragnie zmienić swój wizerunek chłopczycy i stać się uroczą dziewczyną. Postanawia zapisać się do klubu instrumentów dętych i zacząć grać na flecie poprzecznym. Podczas swojego pierwszego dnia w szkole, Chika dowiaduje się, że jednym z członków wspomnianego klubu jest jej przyjaciel z dzieciństwa – Kamijou Haruta. W tym samym dniu ma także miejsce pewien incydent w sali prób, który w finalnym rozrachunku będzie miał ogromny wpływ na relacje zachodzące między bohaterami…
Czekałem na tę produkcje. Czekałem ze względu na producenta, który praktycznie nigdy nie zawodzi – P.A. Works. Przez pierwsze dziewięćdziesiąt procent pierwszego odcinka, byłem bardzo pozytywnie nastawiony do tego tytułu. W końcu otrzymałem oprawę graficzną na poziomie i ciekawie zapowiadającą się fabułę z gatunku slice of life z domieszką mystery. Spodobał mi się także design postaci (oraz ich oczy, które powodują burzliwą dyskusję na forach). Na pewno nie jest to najlepiej wyglądające dzieło P.A. Works, lecz wciąż prezentuje się dobrze. Główna bohaterka została świetnie przedstawiona – z natury bardzo żywiołowa dziewczyna, marząca o tym, by zostać uroczą, wręcz słodką nastolatką. Jak nie trudno się domyślić, udawanie nie wychodzi jej najlepiej, jednak właśnie przez to staje się słodka 🙂
Przechodząc do sedna sprawy. Uwaga mały spoiler, można bez obaw przeczytać ponieważ to tylko pierwszy odcinek, ale dla bezpieczeństwa umieszczę go w tagu :
Sprawa tyczy się relacji uczuciowych. O ile sam setting, tematyka i ogólny feeling był (dla mnie) naprawdę pozytywny, to fakt, że uczeń płci męskiej podkochuje się w swoim nauczycielu – dla jasności – także płci męskiej jest co najmniej degustujący. Do tego dochodzi fakt, iż nasza główna bohaterka… prawdopodobnie czuje coś do swego kolegi… nie wiem czy będę w stanie to oglądać. Dam szansę i czas pokaże
Czy polecam po pierwszym odcinku? Nie do końca – z całym szacunkiem do P.A. Works. Oczywiście to tylko moja prywatna opinia (więcej można przeczytać w spoilerze), ale po wypowiedziach na forach widzę, że wiele osób ma podobne zdanie. Zobaczę jak się sytuacja rozwinie, mam szczerą nadzieję, iż wyniknie z tego coś na poziomie. Na chwilę obecną mam mieszane uczucia.
Czy polecam po szóstym odcinku? Nie do końca. W zasadzie każdy odcinek oparty jest o ten sam schemat – mamy zagadkę i… wszechwiedzący Haruta rzecz jasna zna na nią odpowiedź zanim ktokolwiek go o to zapyta. Do tego sama postać Haruty i jego charakter skutecznie uprzykrzają mi oglądanie tego serialu. Nie jest to coś fatalnego, jednak jak na standardy P.A. Works – grubo poniżej przeciętnej.
Boku dake ga Inai Machi
Fujinuma Satoru, mangaka mający problem z wyrażaniem swych myśli posiada dar, umożliwiający mu zapobieganie śmierci oraz wypadkom przez cofnięcie się w czasie do momentu poprzedzającego nieszczęśliwe wydarzenie. Pewnego dnia zostaje wplątany w sprawę zabójstwa i aresztowany przez policję. W akcie desperacji przenosi się w przeszłość jako uczeń szkoły podstawowej, w miejsce, gdzie wkrótce ma dojść do porwania jego znajomej z klasy – Hinazuki Kayo.
No i mamy pierwszego kandydata na anime sezonu. Sporo czasu minęło odkąd pierwszy odcinek jakiegokolwiek anime wywarł na mnie tak pozytywne wrażenie. Uwielbiam zabawy z czasem, a szczególnie jeśli ten motyw używany jest w produkcjach takich jak Boku dake ga Inai Machi. Spodziewam się dość sporego dramatu psychologicznego, mam nadzieję, że producenci podołają tej adaptacji.
Za produkcję odpowiada studio A1-Pictures. Ich anime od strony wizualnej raczej nie wyróżniają się niczym szczególnym, a czasem są wręcz brzydkie ze względu na wysokie stężenie grafiki komputerowej. W tym przypadku jednak nie mogę powiedzieć złego słowa na to, jak to anime wygląda (no, może oprócz ostatniej sceny, która była zrealizowana w prawie pełnym 3D). Design postaci jest satysfakcjonujący, obraz bardzo ostry, animacja na poziomie.
Czy polecam po pierwszym odcinku? Tak – oczywiście. To TRZEBA zobaczyć.
Czy polecam po szóstym odcinku? Tak – tutaj nie ma za bardzo o czym pisać. Już teraz prawie na pewno wiem iż Boku dake ga Inai Machi wyląduje w mojej liście top 10 anime wszech-czasów (na jakim miejsce – czas pokaże). G E N I A L N A reżyseria, po prostu majstersztyk! Każdy odcinek trzyma niesamowicie w napięciu, prowadzona jest świetna narracja, aktorzy głosowi dają z siebie wszystko, animacja i ogólna oprawa wizualna w większości scen – najwyższa klasa. Czego chcieć więcej, na takie anime czeka się latami!
Shoujo-tachi wa Kouya wo Mezasu
Houjou Buntarou nie ma pomysłu na swoją przyszłości. Nie posiada także żadnych marzeń z tym związanych. Cały wolny czas poświęca tylko swoim przyjaciołom. Pewnego dnia Kuroda Sayuki – znajoma z klasy, prosi go o pomoc przy tworzeniu powieści wizualnej. Buntarou nie ma zielonego pojęcia o grach tego typu, jednak Sayuki przekonana jest, iż z jego pomocą odniesie sukces w tym biznesie.
Interesujący start. Anime to trochę przypomina mi Saekano, z odwróconymi rolami. Zapowiada się nieźle, tym bardziej, że stężenie komedii wydaje się być nawet niższe niż we wcześniej wymienionej produkcji (co dla mnie jest plusem). Pierwszy odcinek to zapoznanie z głównymi bohaterami i ich życiowymi celami (nie trudno się domyślić, że znajomi Buntarou będą go aktywnie wspierać przy produkcji tej visual novelki).
Oprawa wizualna… czuć tutaj grafikę komputerową, nawet bardzo. Mimo wszystko nic raczej nie spowodowało u mnie niesmaku, ogólnie raczej pozytywne wrażenie. Świetna animacja oraz utwór czołówki.
Jedna uwaga, oglądałem wersję pochodzącą z serwisu Hulu. Polecam właśnie to, ze względu na dobrą jakość tłumaczenia (mimo trochę gorszej jakości samej ścieżki wideo). Na tle Crunchyroll, a szczególnie Funimation – wypada świetnie. Zachowany oryginalny kontekst wypowiedzi, używanie honoryfikatorów, brak liberalizacji – czyli coś co z czystym sumieniem mogę polecić.
Czy polecam po pierwszym odcinku? Tak. Nie widzę żadnych przeciwwskazań dla dalszego oglądania. Przyjemni bohaterowie, ciekawa tematyka, niezły (jak na chwilę obecną) scenariusz.
Czy polecam po szóstym odcinku? Tak – przyjemne anime, szczególnie jeśli ktoś zainteresowany jest tematem tworzenia gier. Spotykam się z wieloma negatywnymi opiniami na temat tej produkcji, jednak uważam iż jest ona warta poświęcenia czasu.
Divine Gate
Gdy Boskie Wrota zostały otwarte, świat ludzi, niebios oraz czeliści piekielnych stały się jednością, co dało początek ery chaosu. W celu przywrócenia naturalnego porządku została powołana Rada Światowa. Gdy na Ziemi ponownie zapanował spokój, Boskie Wrota stały się miejską legendą…
Bardzo chciałbym zacząć od pozytywnych aspektów, jednak nic innego jak ścieżka dźwiękowa nie przychodzi mi na myśl (oraz opening). Fabularnie zapowiada się typowy płytki battle shounen, czyli najgorsza możliwa dla mnie rzecz. Historia jest totalnie banalna, niczym nie porywa, wręcz odrzuca, podobnie jak charaktery bohaterów. Ale najgorszy aspekt Divine Gate to strona wizualna. Zaczynając od desingu postaci. Na pierwszy rzut oka – nie jest źle, ale gdy przyjrzymy się dokładniej – dostrzegamy tragedię. Po pierwsze – cieniowanie, według studia Pierrot to wypełnienie czarnym kolorem miejsc, gdzie normalnie stosuje się odcienie szarości (w odpowiednim natężeniu, zależnym od tego jak pada światło). Szczyt lenistwa i brzydoty. Po drugie – sposób kolorowania – jak widać na screenach, twórcy nawet nie pomyśleli, by choć trochę się wysilić przy wprowadzaniu kolorów, wszystko co widzimy to wypełnienie gradientem, ot tak – klik i gotowe. Ohyda. Ale nie desing postaci jest najgorszy! Tła to 100% grafiki komputerowej. Wszystko jest pozbawione jakiejkolwiek formy artyzmu, nic nie trzyma się kupy, proporcje gdzieś uciekają tak samo jak poprawność rzutowania kończąc na ogólnym plastikowym wyglądzie bez duszy. Połowa odcinka to otoczenia 3D. Oczy krwawią. Z pewnością kandydat do najgorzej wyglądającej serii roku (tak już w tej chwili to wiem).
Czy polecam po pierwszym odcinku? Nie – pierwszy kandydat tego sezonu na droplistę. Zapewne wyląduje tam za tydzień lub dwa.
Czy polecam po szóstym odcinku? Nie – w zasadzie już po odcinku czwartym seria poleciała na droplistę. Totalnie mierna fabuła, paskudna oprawa graficzna, nieciekawe postacie. Naprawdę próbowałem, lecz nie dałem rady.
Dagashi Kashi
Ojciec Shikady Kokonotsu – You, jest właścicielem sklepu ze słodyczami znajdującego się na wsi z dala od wielkich miast. Marzy o tym, by jego syn przejął ten biznes w przyszłości. Kokonotsu pragnie jednak zostać mangaką. Pewnego letniego dnia w ich sklepie pojawia się urocza lecz ekscentryczna dziewczyna, córka producenta popularnych słodyczy – Shidare Hotaru. Okazuje się, iż ojciec Kokonotsu stał się bardzo popularny, a rodzinna firma Hotaru pragnie by dla nich pracował. You zgadza się na to, ale stawia jeden warunek – musi ona przekonać jego syna by przejął po nim interes.
Jak już wspominałem na samym początku wpisu, postanowiłem oglądać to anime ze względu na miejsce akcji. Uwielbiam małe miasteczka. Tak się składa, że mamy tutaj kandydata na komedię sezonu. Zazwyczaj humor tego typu mnie nie bawi, jednak w przypadku Dagashi Kashi – praktycznie przez cały odcinek banan mi z twarzy nie schodził. Mega pozytywne zaskoczenie. Na spostrzegawczych widzów czeka wiele niespodzianek i nawiązań do innych serii. Dodatkowo muszę zwrócić bardzo wyraźnie uwagę na fakt oprawy graficznej. Jest ona nieziemska! Zaczynając od raczej niecodziennego designu postaci, po tła i całe otoczenie. Mistrzostwo, jak za starych dobrych czasów studia Feel. Wielki szacunek za kawał tak dobrej roboty! Mało kiedy zobaczyć można coś na takim poziomie. ZERO widocznej grafiki 3D, wszystko wydaje się być ręcznie rysowane. Dagashi Kashi z pewnością startować będzie do toplisty najlepiej wyglądających anime tego roku!
Czy polecam po pierwszym odcinku? Tak – bez żadnego namysłu! UWAGA, oglądać z napisami Mori lub Doki-Chihiro. Inne nie oddają sensu tego anime. Unikać jak ognia Commie.
Czy polecam po szóstym odcinku? Tak – Dagashi Kashi (czyt. Dagasi Kasi) to anime, które mogę nazwać świetną komedią. Naprawdę nie pamiętam, kiedy ostatni raz się tak dobrze bawiłem oglądając jakąkolwiek produkcję z tego gatunku. W latach, kiedy byłem dzieckiem, w sklepach także było mnóstwo tanich słodyczy, często sprzedawanych na sztuki. Dagashi Kashi dosłownie przenosi w czasie! Do tego dochodzą świetni bohaterowie, nie ma tutaj absolutnie nikogo, kogo można by było znienawidzić. O wspaniałej oprawie wizualnej i animacji już wspomniałem, ale przypomnę jeszcze raz – Dagashi Kashi wygląda NIEZIEMSKO. Ekipa Studia Feel po raz kolejny pokazała na co ich stać. Wcześniej wspomniałem także o tłumaczeniu – tutaj bez zmian – oglądać tylko z subami od Mori, w ostateczności Doki-Chihiro.
Bubuki Buranki
Kazuki Azuma wraca do Japonii po dziesięciu latach, zostaje zaatakowany przez grupę uzbrojonych mężczyzn a następnie zostaje ich więźniem. Na pomoc przybywa Asabuki Kogane, jego przyjaciółka z dzieciństwa. Podczas akcji ratunkowej używa tajemniczej broni zwanej Bubuki, posiadającej własną świadomość. Azuma zaczyna poszukiwania mające na celu zgłębianie wiedzy o Bubuki, by w finalnym rozrachunku znaleźć i przywrócić do życia istotę zwaną Buranki.
Zacznę od pozytywnych stron. Fabuła wydaje się być ciekawa, pierwsza połowa odcinka posiadała niesamowity klimat, druga zwiastuje raczej ciekawego shounena (te słowa to rzadkość u mnie). Serial ten posiada piękne tła. To by było tyle jeśli chodzi o cechy pozytywne.
Przejdźmy do oprawy wizualnej. Bubuki Buranki to w stu procentach grafika komputerowa. Oczywiście jak na standardy CG, to anime nie wygląda wcale źle, lub tragicznie (w porównaniu np do Divine Gate). Jednak twórcy mogli sobie darować tworzenie bohaterów jako modeli 3D. W wielu ujęciach tego nie widać, lecz sama animacja postaci woła o pomstę do nieba. Istna tragedia. Jeśli studio SANZIGEN zrealizowałoby animację bohaterów w sposób tradycyjny a resztę pozostawili tak jak ma to miejsce obecnie – wcale bym nie narzekał na aspekt wizualny. Niestety w obecnej formie ogromnie trudno się to ogląda. Kolejne anime, którego prawdopodobnie nie dokończę ze względu na grafikę komputerową. Na zrzutach zapewne nie będzie to widoczne (statyczny charakter obrazków). Porównać można to do animacji 3D jakie mogliśmy zobaczyć w grze Prince of Persia (2008).
Czy polecam po pierwszym odcinku? Nie do końca – szkoda następnego dość ciekawie zapowiadającego się anime, zniszczonego grafiką komputerową. Częściowo rekompensują to piękne tła…. lecz mimo wszystko, nie wygląda to dobrze.
Czy polecam po szóstym odcinku? Nie – grafiki 3D jest dla mnie czymś nie do przeskoczenia. Jasne, ktoś może powiedzieć, że nie ogląda anime dla animacji oprawy wizualnej – ale dla mnie, to istotna sprawa także. W końcu nie czytam książki tylko oglądam serial. Postacie wykonane w 3D i ich animacja to totalne dno. Ładne tła niestety nie ratują sytuacji. Do tego sama fabuła, a raczej jej brak. Seria nastawiona na akcję, co spowodowało przeniesienie tej pozycji do listy dropped.
Dimension W
Rok 2072, problemy energetyczne świata wydają się być rozwiązane poprzez sieć między wymiarowych cewek pozyskujących energię z pozornie niewyczerpalnego źródła. Źródłem tym jest wymiar oznaczony literą W, czyli dodatkowa, czwarta płaszczyzna współistniejąca ze znanymi nam X, Y oraz Z. W tym świecie nieoficjalnie wyprodukowane cewki są uznane jako nielegalne, ze względu na to, iż odpowiednie organy nie są w stanie ich kontrolować. Zajmowanie się sprawami nielegalnych cewek powierzono człowiekowi o imieniu Kyouma.
Dimension W, czyli anime, którego najbardziej oczekiwałem tego sezonu, po części dlatego, że poprzednia produkcja studia 3Hz wywarła na mnie bardzo pozytywne wrażenie. Start mnie nie zawiódł, fabuła wydaje się być interesująca. Temat sam w sobie jest niezmiernie ciekawy. Stronę wizualną trudno ocenić – z jednej strony świetne projekty postaci oraz ich animacja, do tego piękne tła. Z drugiej strony duże stężenie grafiki 3D. Na szczęście tym zajmuje się studio Orange, więc jest znośnie (choć i tak nie pochwalam tego, bo grafika 3D ZAWSZE rujnuje doznania artystyczne). Zbierając to do kupy, mogę rzec – oprawa wizualna nie odstrasza, ale jednocześnie niczym nadzwyczajnym nie jest.
Czy polecam po pierwszym odcinku? Tak – dostałem to, czego oczekiwałem, nie pozostaje nic innego jak czekać na rozwój wydarzeń.
Czy polecam po szóstym odcinku? Nie do końca – niestety po drodze główny wątek gdzieś powoli zaczął zanikać. Nie jestem pewien jak to anime się zakończy. Na chwilę obecną całość wygląda totalnie epizodycznie, co dla mnie jest sporym minusem. Spodziewałem się ciekawej fabuły, lecz … jak już wspominałem wiele razy, epizodyczne serie mnie raczej nie bawią i w tym momencie jednym z nielicznych pozytywnych aspektów jest postać Miry.
Do tego dostaliśmy tonę tandetnej grafiki 3D, od której bolą oczy. Studio Orange odpowiadające za CG wyjątkowo się nie przyłożyło do swojej pracy. Poziom CG to zdecydowanie nie to co widzieliśmy ostatnio choćby w Comet Lucifer, gdzie nawet ja nie miałem się czego przyczepić. Studio 3Hz, jako główny producent natomiast pokazało klasę w tłach i animacji 2D, te części Dimension W wyglądają przepięknie. Mam nadzieję, że twórcy szybko przejdą do głównego wątku, ponieważ męczy mnie trochę ta epizodyczność, tym bardziej iż potencjał był spory…
Ao no Kanata no Four Rhythm
W świecie, gdzie latanie jest tak prostą rzeczą, jak jazda na rowerze, istnieje sport zwany Flying Circus. Hinata Masaya miał przed sobą świetlaną przyszłość w tej dziedzinie, jednak ze względu na przytłaczającą porażkę w jednym pojedynku oraz względy osobiste – zaprzestał uprawiania tego sportu oraz znienawidził latanie. Sytuacja zmienia się gdy pewnego dnia poznaje dziewczynę, która właśnie przeprowadziła się do jego miasteczka. Kurashina Asuka powoli odbudowuje pasję głównego bohatera, ten zaś decyduje się na ponowne przystąpienie do rywalizacji w zawodach Flying Circus, tym razem jednak z Asuką u jego boku.
Start może nie należy do najbardziej odkrywczych, ale czy to ma aż takie znaczenie? Dwadzieścia pięć minut pierwszego odcinka zleciało mi bardzo szybko, nic nie powodowało znudzenia czy irytacji, bohaterowie dają się lubić, zwłaszcza główna bohaterka, od której po prostu biją strumienie pozytywnej energii (wielkie brawa za dobór seiyuu!).
Oprawę wizualną zrealizowano zaskakująco dobrze, anime to prezentuje się naprawdę świetnie, co w przypadku studia Gonzo jest raczej niecodziennym zjawiskiem – ogromne (pozytywne) zaskoczenie, a tego aspektu obawiałem się najbardziej. BTW, ciekawy opening.
Czy polecam po pierwszym odcinku? Tak – przyjemny start, liczę na ciekawe rozwinięcie.
Czy polecam po szóstym odcinku? Tak – sympatyczni bohaterowie (Asuka, patrzę na Ciebie), dość ciekawa fabuła, bardzo ładna oprawa wizualna, przyjemna ścieżka dźwiękowa i … hmm, jakby to ująć, specyficzny klimat, który sprawia, iż chce się do tej serii wracać.
Kono Subarashii Sekai ni Shukufuku wo!
Satou Kazuma uwielbia gry komputerowe, większość czasu spędza w domu przy komputerze. Pewnego dnia decyduje się na wyjście z domu w celu zakupu nowej gry. W drodze powrotnej ginie jednak w wypadku, próbując uratować przechodzącą przez jezdnię dziewczynę od zderzenia z rozpędzonym samochodem. Po przebudzeniu zauważa piękna kobietę, która przedstawia się jako bogini Aqua. Nie przebierając w słowach, składa mu propozycję przeniesienia do innego świata, oraz pozwala zabrać ze sobą jedną rzecz. Kazuma bez zastanowienia decyduje się zabrać ze sobą… Aquę, ta zaś przez przypadek godzi się i w ten sposób razem lądują w świecie rodem z gry RPG. Ich celem staje się pokonanie Króla Demonów…
Nie przeczytałem żadnego opisu przed przystąpieniem do oglądania pierwszego odcinka i szczerze powiedziawszy – dobrze się stało. Osobiście nienawidzę serii opartych o jakiekolwiek gry. Zazwyczaj stężenie głupoty zdecydowanie mnie przerasta. Nie jestem do końca pewien, jak będzie w tym przypadku, jednak pierwszy odcinek nie spowodował u mnie negatywnych odczuć. Kilka sytuacji mnie nawet rozbawiło, mimo wszystko nie mam wysokich oczekiwań względem tego anime. Głowna bohaterka wydaje się być sympatyczna, bohater natomiast to klasyczny przykład neet-a, czyli jeden z najbardziej denerwujących mnie charakterów.
Oprawa wizualna sprawia pozytywne wrażenie, brak niepotrzebnej grafiki 3D, bardzo ładne tła, animacja postaci dość budżetowa (i tak jest to lepsze niż używanie grafiki komputerowej). Całość zdecydowanie prezentuje się ponadprzeciętnie (szczególnie jak na standardy studia Deen).
Czy polecam po pierwszym odcinku? Nie do końca – o ile początek był całkiem neutralny, nie liczę na to, iż Konosuba będzie różnić się jakkolwiek od innych serii tego typu (czytaj – odrzuci mnie głupotą lub totalną nudą w okolicy piątek odcinka).
Czy polecam po szóstym odcinku? Nie – na samym wstępie powiem, iż nie jest to anime tak złe, żeby wylądowało na liście dropped. Jednakże nie zmienia to faktu, że seria ta jest zwyczajnie mi nie podchodzi. Naprawdę nie bawi mnie taki humor. Początek (w zasadzie pierwszy odcinek) sprawiał [raczej] dobre wrażenie, lecz im dalej, tym wszechobecna głupota zaczyna irytować coraz bardziej. Jasne – wiele osób się ze mną nie zgodzi. Produkcje tego typu zawsze zdobywają wielką popularność właśnie przez ten typ humoru oraz realia [gra MMO]. Oba te aspekty powodują u mnie odruch wymiotny (choć Grimgar dla odmiany wywarł na mnie bardzo pozytywne wrażenie, chyba po raz pierwszy jeśli chodzi o serię w realiach gry RPG).
Hai to Gensou no Grimgar
Grupa ludzi budzi się w świecie pogrążonym w ciemności ze średniowiecznym krajobrazem. Yume, Shihoru, Haruhiro, Moguzo oraz Ranta pozbawieni są wszelkich wspomnień – pamiętają tylko swe imiona. Wkrótce po odzyskaniu świadomości zostają poinformowani iż są zobowiązani do wstąpienia w szeregi Armii Rezerwowej by walczyć z potworami żyjącymi nieopodal, w celu zapewnienia bezpieczeństwa miasta. Tak zaczyna się ich nowe życie.
Powiem szczerze – nie miałem w planach oglądania tego anime. Mam wrodzony wstręt do serii fantasy, które osadzone są w świecie rodem z gier. Na szczęście na jednym z internetowych forów, jeden użytkownik uświadomił mi, że Hai to Gensou no Grimgar to coś zupełnie innego.
Za produkcję odpowiada studio A-1 Pictures, co mnie dodatkowo zniechęcało, jednak po obejrzeniu pierwszego odcinka… cóż, doznałem szoku. Hai to Gensou no Grimgar to zdecydowanie najpiękniejsza seria studia A-1 Pictures. Oprawa wizualna jest fenomenalna, do tego dochodzi świetny soundtrack (którego premiery oczekuję już od pierwszego odcinka) i bardzo przyjemni bohaterowie (no ok, oprócz Ranty).
Ciekawą sprawą jest fakt ukazania sposobu walki z potworami. Po pierwsze grupa bohaterów ma na początku ogromny problem z pokonaniem zwykłego goblina (dla jasności, gobliny w grach to absolutnie najniższe rangą potwory), po drugie – twórcy pokazali także rozpacz i walkę o życie… goblina, z którym walczyli. Dość niecodzienna sytuacja.
Hai to Gensou no Grimgar natomiast nie zdecydowanie jest serią akcji, za co jestem niezmiernie wdzięczny producentom. Opiera się raczej w większości na dialogach i przemyśleniach w formie narracji (najczęściej głównego bohatera), nawiązania do świata gier są, ale to zdecydowanie tło. Niestety właśnie przez to, serial ten zbiera krytyczne opinie na przeróżnych forach. To co dla mnie jest ogromną zaletą, dla większości ludzi widać – nie. Cóż, nie ma tutaj szybkiej akcji, epickich bitew bezdusznych czy szalonych bohaterów (lub to i to), głupiego i tandetnego humoru, więc nie ma się co dziwić iż większość widzów, nastawionych na coś takiego wypowiada się krytycznie. Jak już wspomniałem, dla mnie to ogromna zaleta i bardzo się cieszę iż zdecydowałem się na oglądanie.
Czy polecam po pierwszym odcinku? Tak – szczególnie ludziom, którzy zniechęceni są do produkcji tego typu, ponieważ jest to jedna z nielicznych serii związanych ze światem gier, której warto poświęcić czas (w zasadzie wszystkie inne, które oglądałem wcześniej ogromnie mnie zniechęcały do tego gatunku, więc mamy tutaj przełom)
Czy polecam po szóstym odcinku? Tak – każdy odcinek posiada niesamowity klimat. Nie czuć w ogóle tego, iż jest to seria mająca miejsce w świecie gry MMO, co dla mnie osobiście stanowi ogromny plus. Świetnie ukazane emocje bohaterów, GENIALNA ścieżka dźwiękowa, piękna oprawa wizualna. Bardzo polecam, największe pozytywne zaskoczenie sezonu.
OCZEKIWANIE NA PREMIERY ODCINKÓW.